Pierwsza autostopowa podróż. Miłość do podróżowania.

Spis treści

Pan Ryszard Kapuściński napisał kiedyś w swojej książce “Podróże z Herodotem”:

Wszak istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej.

Czytając tę książkę, nie miałam pojęcia jaki choroba ta wywrze wpływ na moje życie, jak chęć podróżowania i poznawania świata stanie się moim głównym celem i motywacją do działania.

Jak to wszystko się zaczęło?

Zbliżał się koniec roku szkolnego, kilka dni wcześniej skończyłam 18 lat. Wydawało mi się, że jestem dorosła (teraz już wiem, że już nigdy nie poczuję się tak dorosła jak po 18 urodzinach). Bardzo chciałam doświadczyć czegoś nowego, zobaczyć jakieś odległe miejsce. Wcześniej podróżowałam głównie po Polsce, byłam kilka razy w Niemczech, raz na Litwie, kilka razy w Czechach. Pragnęłam tak wiele, miałam tak niewiele – nieco ponad 400 zł odłożone w skarbonce.

Miesiąc wcześniej widziałam się z moją przyjaciółką. Daria w zeszłe wakacje pojechała na stopa do Amsterdamu. Skoro jej się udało to dlaczego mi miało się nie powieść?

-Może w tym roku spróbujemy pojechać do Paryża?- spytałam Darii

Zgodziła się.

Dlaczego wybrałyśmy Paryż?

Sama nie wiem. Miasto to znałam z filmów i książek. Zawsze wydawało mi się tak odległe, niedostępne. Francja brzmiała jak spełnienie największych marzeń. Będąc dzieckiem nie sądziłam, że uda mi się tam dostać autostopem. Ba! Nawet o tym nie pomyślałam!

No to jedziemy!

Mama odwiozła mnie do Świebodzina. Bardzo się martwiła, ale wiedziała, że nie da rady mnie zniechęcić. Z papierową mapą w ręce, ogromnym plecakiem i głową pełną marzeń poszłyśmy w stronę wylotówki. Choć przed nami i po nas wiele osób jeździło na stopa, czułam się wtedy jakbym mogła wszystko. Świat stanął przed nami otworem. Szybko nabazgrałyśmy na karimacie nazwę miasta (teraz już nie pamiętam jakiego) i stanęłyśmy z wystawionym do góry kciukiem.

Pierwszy kierowca podwiózł nas kilka kilometrów, następny kilkadziesiąt, a później złapałyśmy na stopa grupkę kierowców ciężarówek, z którymi przejechałyśmy spory kawałek Niemiec.

Podróż za jeden uśmiech

Ludzie są wspaniali. Wiadomo, nie wszyscy, ale podczas tej podróży miałyśmy niesamowite szczęście do spotykanych osób. Panowie kierowcy ugotowali nam obiad i przenocowali nas na naczepie tira, w drodze do górskiego miasteczka spotkałyśmy najbardziej uśmiechniętego człowieka świata. Kiedy łapałyśmy stopa do Strasburga zatrzymał się chłopak, który miał tego dnia urodziny. Zaprosił nas na świętowanie ze znajomymi w barze, a później zaproponował rozbicie namiotu w jego ogrodzie. Mój brak znajomości języka niemieckiego nie był problemem, Daria była tłumaczem i tak przegadaliśmy całą noc przy butelce wina. W Strasburgu spotkałyśmy podróżnika, z którym doszłyśmy na wylotówkę
i kiedy on złapał stopa, poprosił kierowcę, żeby zabrał i nas. Do Paryża zabrała nas pani, która jechała z gromadką dzieci i nie chciała, żebyśmy spędziły wieczór marznąć na stacji benzynowej. Wszyscy ci ludzie wykazali się ogromną serdecznością, a przecież poza uśmiechem i krótką rozmową nie ofiarowałyśmy im nic.

Jak znaleźć tani nocleg w Paryżu? Gdzie spać w drodze?

Dostęp do internetu za granicą nie był tak łatwy i tani jak teraz. W grę nie wchodziło wyszukiwanie noclegu na Bookingu, Airbnb czy Couchserfingu, kiedy byłyśmy już na miejscu. Nasze fundusze były bardzo ograniczone, a podróż nie miała ściśle zdefiniowanego planu, wiedziałyśmy jedynie jaki jest jej cel.

Podczas podróży miałyśmy ze sobą namiot, który nosiłyśmy w torbie na zakupy z Tesco. Kilka nocy spędziłyśmy w tym właśnie namiocie, jedną na chodniku przed Luwrem, kilka w drodze. Nie wiedziałyśmy jak skończy się dany dzień. Miejsc do spania szukałyśmy wtedy kiedy czułyśmy, że to pora na sen i właśnie to było najbardziej ekscytujące.

Co zmieniła ta podróż?

Wszystko, a jakby nic. Nie zrobiłyśmy nic nowego. Wiele osób przed nami odbyło taką podróż, miliony osób każdego roku odwiedza Paryż, jednak dla mnie był to niezapomniany czas. To właśnie wtedy uwierzyłam, że marzenia można (a nawet trzeba!) spełniać. Otworzyło mi to głowę na nowe pomysły i ludzi. Pokazało, że jeśli się czegoś bardzo chcę to nic i nikt, poza nami samymi, nie może stanąć nam na przeszkodzie.

Nasze plecaki ważyły milion kilogramów, a ogromne śpiwory obijały się o nogi podczas spacerów. Teraz już wiem, że czym mniej bagażu tym lepiej, a mój śpiwór jest znacznie lżejszy i poręczniejszy.

Myślę, że gdyby wtedy nie zdecydowała się na tę podróż, mogłabym teraz być zupełnie inną osobą. Może to nie podróże napędzałyby mnie do działania, a coś zupełnie innego, może miałabym zupełnie inne marzenia. Teraz, po ponad 8 latach od tej wyprawy, wiele działań w moim życiu podporządkowana jest podróżom czy dążeniu do zwiększenia ich częstotliwości.

Bycie w drodze, ekscytujący brak planu, jedzenie zupki chińskiej z dopiero co poznanymi ludźmi, słuchanie muzyki nad Sekwaną, gubienie się w nowym miejscu, noszenie ogromnego plecaka, wymienianie uśmiechów z nieznajomymi – to właśnie te chwile, kiedy zaraziłam się podróżą. Choroba na trwa do teraz i nie zapowiada się, żebym miała się z niej wyleczyć.

Pan i Pani Van

Magdalena Szabat

Piotr Szuman

Pan i Pani Van

Magdalena Szabat
Piotr Szuman